sobota, 23 listopada 2013

~ Aperacjum 2 ~

~ ~ * ~ ~

     Szła powolnym krokiem. Obcasy jej butów odbijały się od wilgotnych kafelków, kiedy unikając ludzkiego wzroku przemierzała następne przecznice Hogsmeade. Wioska czarodziejów, nad którą wisiały ciężkie chmury, tego wieczoru zupełnie straciła urok. Mrok pokrywał każdy zaułek. Błąkanie się po miasteczku w tych okolicznościach było wyjątkowo niebezpieczne. Ciągłe ataki śmierciożerców. Patrole. Nikt nie mógł już żyć spokojnie. Wszyscy byli narażeni, a tym bardziej niepokorni uczniowie Hogwartu. To nic, że dziewczyna w długiej szacie z kapturem oblepiającym jej czoło, była tak naprawdę siedemnastoletnią czarownicą, biegnącą ku niespodziewanej zasadzce. Mogła się domyślić wcześniej, ale w tamtym momencie widok przesłaniała jej mgła. Długie, rude włosy unosiły się w rytm niespokojnych kroków. Rozbiegane, przerażone szare oczy przebijały się przez tumany wody i dymu, który jak mleko rozpływał się po okolicy. Dreszcze nie pozwalały jej się skupić. Może dlatego za późno to zobaczyła. Może gdyby nie to, nie siedziałaby teraz w pustym oknie Sowiarnii jako duch, wpatrując się w przestrzeń. Gdyby nie jedno spojrzenie. Gdyby nie jedna zamaskowana twarz. Stała tam skamieniała, za plecami czując przejmujący mrozem mur. Różdżka przejechała po jej gardle, a ona zadrżała. A potem wszystko się rozmyło. Film urwał się zdecydowanie za szybko. Nieodłącznie ważny element układanki malował się gdzieś w odmętach zagubionej pamięci. Szkoda tylko, że był on tak łatwy do odnalezienia jak statki w trójkącie bermudzkim.

~ ~ * ~ ~

     Myśli powiodły ją prosto pod Pokój Wspólny Ślizgonów. Nie wiedziała czemu, ale postanowiła skorzystać z okazji i wykonać jedno zlecenie. Przemknęła przez ścianę, nie troszcząc się za bardzo o reakcję burzliwych mieszkańców tego domu i z uśmiechem zmierzyła wzrokiem pomieszczenie. Od razu dojrzała blond czuprynę pochyloną nad wypracowaniem z eliksirów. Poleciała w jej stronę i przysiadła na oparciu fotela obok.
- Scorpius Malfoy - wyszczerzyła się, zakładając nogę na nogę.
Czternastolatek uniósł niechętnie wzrok i obdarzył ją zarezerwowanym specjalnie dla niej uśmiechem, oznajmiającym: "Mów szybko czego chcesz i spadaj."
- Mam... Pewne informacje - ze znużeniem zaczęła oglądać swe paznokcie, symulując ziewnięcie.
Chłopak wyprostował się i spiął mięśnie. Stalowoszare spojrzenie przeszyło ją na wskroś, co, biorąc pod uwagę jej materię, nie było zbyt wygórowanym wyzwaniem.
- Jakie? - mruknął cicho, nadal zaszczycając ją formalnym wykrzywieniem warg, które jednak skrywało w sobie coś więcej niż tylko chęć rzucenia w mówiącego Cruciatusem.
- Dziewczyna - odparła krótko i zaczęła bawić się kosmykiem włosów - potwierdziła chęć spotkania dzisiejszej nocy o dwunastej w sekretnym Pokoju Życzeń.
W jego oczach pojawił się dla zwykłych ludzi praktycznie niedostrzegalny błysk. Uśmiechnął się łagodnie, prawie z czułością obserwując wzroki na dywanie. Elisabeth pokiwała głową i z satysfakcją ruszyła z powrotem w kierunku drzwi.

~ ~ * ~ ~

- Słyszeliście?!
- Widziałaś go?
- Nie wierzę, że to właśnie on...
- A niby co innego miałby tu robić, co?
- Cicho! Cicho, idzie!
Do sali wkroczył wysoki mężczyzna. Wszyscy uczniowie stanęli jak wryci, wpatrując się w profesora OPCM'u. Czarodziej powiódł ciemnymi oczami po klasie i zaszczycił ich wyszukanym, lekko kpiącym uśmiechem. Niewielkie obcasy jego lśniących, czarnych butów, poniosły się po klasie równomiernym, powolnym stukotem. Stanął za katedrą i napawając się ciszą i zaskoczeniem, ponownie wykrzywił wargi w geście rozbawienia.
- Zabini Blaise.
Fred Weasley niespokojnie poruszył się w ławce. Rysy jego twarzy jakby stężały, a mordercze spojrzenie utkwiło w nauczycielu.
- Będę prowadził zajęcia z Obrony Przed Czarną Magią. Na początek otwórzcie książki na stronie 16 i wypiszcie przykłady zaklęć uzdrawiających, macie 5 minut.
Rudowłosy ani drgnął. Mimo, że wszyscy dookoła zabrali się już do pracy, on nadal wpatrywał się w profesora, jakby właśnie tego dnia spełniły się jego najgorsze obawy. Uśmiech schował się gdzieś pod nietypową dla niego podkową i zmarszczonymi brwiami. Kolory odpłynęły mu z twarzy, a bicie serca przyspieszyło, doprowadzając go do szału.
- Coś nie tak, panie Weasley?
Szesnastolatek wciągnął powietrze w płuca i przecząco kręcąc głową, pochylił się nad pergaminem. Wciąż jednak nie mógł się skupić. Myśli krążyły mu wokół ciemnoskórego mężczyzny, wyraźnie gromiącego go w danej chwili wzrokiem. Z oporem zagryzł pióro i zmusił się do spojrzenia na podręcznik. Zaklęcie wybudzające z czaru drętwoty, uzdrawiające i regenerujące. Prychnął cicho i szybkim gestem nabazgrał odpowiedź na pergaminie.
- Banał... - mruknął, ale zaraz tego pożałował, dostrzegając cień nad swoją pracą.
- Powtórzę. Coś nie tak, panie Weasley?
Mrożący krew w żyłach oddech owiał jego szyję, powodując momentalne napięcie się wszystkich mięśni. Rudzielec mimo wszystko dziarsko uniósł głowę i mrużąc powieki spojrzał krytycznie na profesora.
- W zasadzie tak.
Skrobanie piórami ustało. Fred czuł, że teraz to on przejmuje na siebie odpowiedzialność za cały spektakl, więc uśmiechnął się szelmowsko i rozprostowując na krześle, stuknął palcem w podręcznik.
- Zagadnienia... Są to podstawy z pierwszej klasy.
Zabini prychnął i zmierzył go chłodnym spojrzeniem.
- Twierdzisz, że dobrałem program nieodpowiedni do waszych możliwości?
- Sam pan to stwierdził, ja zasugerowałem.
Nauczyciel obszedł ławkę tak, że teraz znajdował się dokładnie naprzeciwko Gryfona.
- Cóż... W takim razie... - zatrzasnął mu książkę przed nosem. - Może powiesz całej klasie, co zrobisz, gdy przyjdzie ci walczyć na śmierć i życie, a twój przyjaciel będzie leżał ranny tuż obok?
Wzruszył ramionami.
- Najpierw rozprawiłbym się z bandziorem, a potem pomógł towarzyszowi Rennervate. 
Profesor ściągnął wargi i pokiwał głową.
- Czysty Gryfon. Niestety... Nie udało ci się trafić.
- Ale... Panie profesorze... Dokładnie tak było napisane w podręczniku.
Blaise zwrócił głowę w lewą stronę i uśmiechnął się pobłażliwie.
- Naturalnie, panno Flynch, ale książki nie zawsze mówią prawdę.
Odszedł od Freda, pozostawiając go samemu sobie i założył dłonie na plecy, krążąc po klasie.
- Wszystko zależy od umiejętności przeciwnika i stanu czarodzieja rannego. Taka jest poprawna odpowiedź. Poza tym książkowe mądrości nie zawsze mogą pomóc nam w walce. Czasem to, co dzieje się w nas podczas pojedynku przeważa. Kierujemy się instynktem i emocjami. Naturalne odruchy są wyznacznikiem zachowania na polu... Dlaczego nie notujecie?
Wszyscy jak jeden mąż gwałtownie złapali za pióra i zabrali się do pracy. Weasley patrzył na tę szopkę z rozbawieniem i kpiną, kryjącą się w niespokojnym uśmiechu. Jego postawa mówiła wyraźnie: Jestem grzeczny, ale do czasu. Z błogosławieniem przyjął informację o końcu zajęć, nie starając się nawet sprawić wrażenia rozczarowanego. Na dłoni nabazgrał temat zadania domowego i pędem wyleciał z sali nie oglądając się za siebie, prosto do Pokoju Wspólnego Krukonów.
- Jest w środku Rose? - spytał jakiegoś czwartoklasistę i korzystając z okazji otwartego przejścia wślizgnął się do środka.
W przytulnym, niebieskim pokoju dostrzegł rudobrązową czuprynę praktycznie od razu. Jego kuzynka siedziała na kanapie koło Albusa, przeglądając jakiś album. Z głośnym westchnieniem opadł na kanapę koło nich i zaklął głośno. Młody Potter uniósł na niego szmaragdowe oczy i uniósł brwi w pytającym geście.
- Nie zgadniecie kto uczy w tym roku OPCM - burknął i ukrył twarz w dłoniach. - Cieszę się, że to już ostatnia lekcja na dziś.
- Uwierz, że to żadna nowość. Cała szkoła trąbi o tym od rana - prychnęła Rose, przewracając kartkę.
- No taaak, ale najpierw były to same plotki - skrzywił się i pokręcił głową. - Rodzicom się to nie spodoba.
- Czy ja wiem? Może właśnie ucieszą się, że nie idzie w ślady własnego ojca? Wiesz, skoro młody Zabini uczy się z nami...
Fred wywrócił oczami, z niewiadomych sobie przyczyn lekko krzywiąc się na wspomnienie o ich obecnym koledze.
- Nieważne... Co oglądacie?
Zabrał kuzynce album i zaczął byle jak przerzucać kartki. W reszcie zatrzymał się na fotografii przedstawiającej czwórkę młodych mężczyzn w hogwarckich szatach, opierających się o rozłożysty dąb.
-Ej, Al, czy to nie jest czasem twój dziadek? - szturchnął go w łokieć.
Chłopak zerknął na zdjęcie i uśmiechnął się do ruchomych postaci.
- Huncwoci. James, Remus, Peter i Syriusz... - zaczął wskazywać ich palcem.
- Co ten ostatni ma na szyi?
Fred wbił wzrok w złoty medalik z symbolem alfa, zdobiącym pierś nastolatka. Albus wzruszył ramionami.
- Nie wiem, a czy to ma jakieś znaczenie?
- Gdzieś już widziałem podobny znak... - podrapał się po głowie i wyjął obrazek z albumu - Rose, mogę to zatrzymać?
Krukonka uniosła niepewnie brwi i skrzywiła się.
- Bierz, co chcesz, tylko potem zwróć...
Ale on już jej nie słuchał. Nadal wpatrzony w fotografię, wychodził już z salonu Ravenclawu, pewnym krokiem brnąc przez tłum uczniów i jak zahipnotyzowany wodził wzrokiem za kiwającym się na szyi Syriusza wisiorkiem.

~ ~ * ~ ~

     Elisabeth zasypiała nad stertą książek. Wpatrywała się w te materialne przedmioty i z trudem pojmowała o czym "przełożony" próbował z nią rozmawiać. Studium możliwości odwrócenia fizycznych i metafizycznych skutków naturalnej śmierci, ze szczególnym uwzględnieniem reintegracji esencji i materii leżało otwarte na jednej stronie i zdawało się patrzeć na nią szyderczo. 8071 dni w Hogwarcie  w postaci mary nocnej mogłoby doprowadzić do szaleństwa. To pewnie jeden z powodów, dla którego takie spotkania były organizowane. 
Szacowny pan filozof-gnom przyglądał się jej bacznie, jakby była osobą psychicznie chorą. Na szczęście zdążyła już do tego przywyknąć.
- A więc... Jakie są szanse na odzyskanie dawnego ciała w twoim przypadku?
Wzruszyła ramionami i westchnęła, tolerując irytujące pytanie, zadawane jej na każdej lekcji.
- Przez tydzień raczej niewiele się zmieniło, więc... Niech zgadnę... Żadne?
Gnom pokiwał głową i z satysfakcją przewrócił kartkę książki.
- Gratuję ci. Nie każdemu udaje się dotrzeć do drugiej strony tego podręcznika i nie zwariować. Bycie duchem to nie kara. Nie jest to również złym wyborem. Dusza niegotowa, by przejść na drugą stronę po prostu zostaje pomiędzy światami, by być przewodnikiem innych. Ty jesteś jeszcze bardzo młoda i bardzo wiele musisz się nauczyć, jeśli chcesz kiedyś zasiąść w radzie. Na początek zacząłbym od skończenia z durnymi wygłupami.
Lisa wyłączyła się i zaczęła przyglądać kolorowej kartce książki. To ją będzie widywała przez kolejne 264 miesiące i to ona zbrzydnie jej po jakichś trzech kursach. Na razie jednak była esencją czegoś nowego, co w jej wypadku było bardzo dziwnym odczuciem. Pochyliła się nad obrazkiem, ale gnom zatrzasnął już podręcznik i uśmiechając się tolerancyjnie, wsunął go do torby.
- Na dziś koniec.
Rudowłosa została sama na cichym, nikomu prócz duchów i dyrektora nieznanym poddaszu. Podpłynęła do wielkiego okna i wbiła wzrok w przestrzeń. Bycie nieśmiertelnym i martwym jednocześnie było dla niej zmorą. Nie odczuwała temperatury, a każdy owoc wywoływał szturm na żołądek i usta, domagające się tej słodyczy. Najgorsze jednak były wspomnienia i tęsknota, dręczące jej myśli. 
Elisabeth wzięła głęboki wdech i odwróciła się przodem do wyjścia. Odsunęła od siebie ponure motywy i opuściła strych, chcąc choć na chwilę odetchnąć życiem tętniącym na korytarzach zamku.


~ ~ * ~ ~

"(...) ale na papierze pozostały ślady łez, więc musiałam zaczynać od nowa. Nie chciałam im posyłać moich łez. Odchodziłam... Odchodziłam... I nie miało znaczenia jak wiele serc będzie zranionych - moje, ich czy kogokolwiek. W duchu już od nich odeszłam... (...)"

~ ~ * ~ ~

PRZERYWNIK GODNY UWAGI.
Ponieważ nie mam bladego pojęcia, gdzie by wstawić krótkie opowiadanie, stwierdziłam, że poddam je waszej opinii. Nie ma ono większej wartości, jest prędzej formą terapii pisarskiej. Jeśli kogokolwiek to interesuje... Zapraszam :)

"Nie idź tam. To niebezpieczne."

Niebezpieczne. Słowo niepojęte. Plugawe i nieprawdziwe. Słowo, którego znaczenie znają tylko najsłabsi. Wykluczeni z odwiecznego łańcucha pokarmowego. Wywaleni z nienaruszonego kręgu życia, gdzie tylko najgroźniejsze drapieżniki mogą przetrwać. Drapieżniki nie znające litości, nie odczuwające lęku. Nazbyt silne, by zastanawiać się nad cierpieniem ofiar. Nazbyt inteligentne, by zostawiać po sobie poszlaki.

Nie idź tam? Czy to miał być rozkaz? Śmieszne. Słowa naiwnej, zapłakanej kobiety miałyby robić wrażenie? Dlaczego miałoby to ją powstrzymać? Oczywiście, że nie chciała tam iść. Dopóki nie dostała zakazu. Dopóki tymi słowami nie wybudowano przed nią muru. Ale... Każdy mur można zburzyć prawda? Co to dla żądnej krwi bestii? Co to znaczy dla bezwzględnego zwierza? Rozkaz. O ironio, a wydawać by się mogło, że to właśnie do jej stóp pada cały świat. To komiczne i niewiarygodne jak bezgraniczna może być ludzka głupota. Rozkazywać lwu stać się potulnym kotkiem. Żart.

Docisnęła pedał gazu, a wiatr rozwiał jej czarną czuprynę. Żart. Życie jest śmiechu warte. Jest warte dokładnie tyle ile wart jest występ komika. Śmiech. Śmiechu warte. Klarowne i logiczne.

Zaparkowała lśniącą na czarno Yamahę na parkingu. Weszła do obskurnego budynku, zeszła po skrzypiących schodach  i obrzuciła pogardliwym spojrzeniem całe zbiorowisko.
Śmieci. 
Podsumowała krótko w myślach i ruszyła przez tłum. Zapadła nietypowa dla imprez cisza, do której to zdążyła już przywyknąć. Gdziekolwiek się nie pokazała, przykuwała uwagę. Krocząc przez zadymioną piwnicę, wsłuchując się w odgłos ocierających się o siebie nogawek skórzanych rurek, czuła się jak królowa. Ci wszyscy ludzie nie byli warci więcej niż pudełko zapałek. Mierzyła wszystkich wzrokiem z mistrzowską precyzją, wyczuwając tętniącą w ich żyłach krew, gdy jej spojrzenie padało na poszczególne ofiary. Bali się jej lub byli na tle podnieceni by nic nie mówić. Typowe. Połykali lub zabijali ją wzrokiem lecz nikt nie odważył się ruszyć. Z głośnym szurnięciem odsunęła krzesło od stołu bilardowego i opadła na nie z westchnięciem. Zarzuciła nogę na nogę, wyjmując paczkę papierosów z kieszeni kurtki. Wyjęła zapałki i po chwili już rozkoszowała się obłędem w jej płucach wywołanym przez tytoń.
- Zastałam gospodarza?
Brzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie. Jak na zawołanie z grona ludzi wychynął średniego wzrostu blondyn w o wiele za bardzo rozpiętej koszuli i zwisających nań rurkach. Był poczochrany, a po jego twarzy błąkał się prawie niezauważalny uśmieszek. Najprawdopodobniej miętosił się już gdzieś z jakąś dziewczyną.
- Hej, nie jestem tu wrogiem - wyszczerzyła się, podnosząc z siedzenia i ruszając w stronę siedemnastolatka.
- Emily... - mruknął, rozkoszując się chwilą, w której dziewczyna skrzywiła się na dźwięk swego imienia.
Mimo, że ten pawian był rok starszy z łatwością rozkwasiłaby mu nos.
- Jake.
Skinęła głową, natychmiastowo odzyskując koncentrację i opanowanie ruchów.
- Co cię sprowadza w moje skromne progi?
- Czy ja wiem? - wzruszyła ramionami - Najwidoczniej zwiedziłam już wszystkie kluby w okolicy. Stwierdziłam, że dawno nie odwiedzałam starego kumpla i... Cóż, nie mogłam nie wpaść na imprezę.
- Na twoim miejscu uważałbym ze słowami. Kumpel to chyba złe określenie.
- Wolisz były partner? - uśmiechnęła się łobuzersko i oparła mu dłonie na ramionach.
Wspięła się na palce i paznokciami przejechała mu po łopatkach.
- Nauczyciel, ale chyba jednak podziękuję - mruknął, przelotnie muskając wargami jej usta i zrzucając jej ręce - Zostań. Tylko bądź grzeczna.
Odprowadziła go wzrokiem do przeciwległego końca piwnicy. Muzyka zaczęła narastać, a ludzie czysto teoretycznie zapomnieli o jej istnieniu. Doskonale wyczuwali jej obecność, ale starali się to ignorować, tańcząc w nieogarnięty przez trzeźwy umysł sposób. Emily kiwnęła głową i zagryzła wargę, czując jak powraca do niej dawna swoboda.
- Będę grzeczna, mistrzu - szepnęła, upuszczając niedopałek papierosa na ziemię i przygniatając go podeszwą glana.
Warknęła gardłowo i ruszyła na obchód mieszkania. Drapieżnik rozpoczął swe polowanie...

Niebezpieczeństwo? To tylko gra. Bezsensowna gra wymyślana przez dorosłych, by odciągnąć dzieci od niepotrzebnego im zła. Pojęcie niebezpieczeństwa wpojone za młodu tworzy w koło malucha barierę ochronną, dającą kojący sen o kolorowych bałwankach i magiczne, spokojne dzieciństwo, ale to nadal tylko gra. Kiedy rodzic nie chce demoralizować potomstwa. Kiedy wszystko co powiązane z niepokojem jest zupełnie inną bajką. Zupełnie inną rzeczywistością. Gdy wszystko, co wydaje się zagrożeniem istnieje po drugiej stronie świata stworzonego przez rodzicieli. Tak naprawdę niebezpieczeństwo nie jest niczym złym. Jest jak mysz karmiąca się okruchami. Karmi się strachem. Niepewnością i życiem na krawędzi. Połyka łzy i wszelkie objawy paniki. Zjada kradzieże, morderstwa i gwałty. Syci się i rośnie. Niedożywione przeradza się w nieokiełznaną bestię, jednak to nadal tylko potulny zwierzak. Możesz go zgładzić lub raczej uśmierzyć, ale nie możesz się go pozbyć. Prędzej czy później i tak cię dopadnie. To nieuniknione. To tylko od ciebie zależy, kiedy to się wydarzy. Może dziś. Może wczoraj. Może podczas śmierci. To żyje w nas. Jest naszym osobistym cieniem. A cienia nie można się tak po prostu pozbyć.

I tym akcentem kończę na dziś. Co do rozdziału - krótki, pisany pod presją, którą sama sobie nałożyłam. Wiem. Ale stwierdziłam, że nie mogę utracić z wami kontaktu, więc... Mam nadzieję, że kolejne wpisy będą częstsze. Mogę wam obiecać, że się postaram. 
Co do reszty - muszę wam podziękować... To w sumie dzięki wam zaczęłam pisać ten dodatek. Dzięki motywacji co wierniejszych czytelników <3 Dziękuję. 
Liczę na szczere opinie i komentarze - konstruktywna krytyka również mile widziana, jak i również rady na brak chęci i czasu na pisanie...
Cóż... To na tyle!
~ Wierna wam na zawsze Kath <3

środa, 28 sierpnia 2013

~ Aperacjum I ~

~ ~ * ~ ~

     Elisabeth łagodnie unosiła się nad parapetem dużego okna w Sowiarni, wychodzącego na Zakazany Las. Leżała w powietrzu z zamkniętymi oczami, wsłuchując się w nocną ciszę. Duchy nie potrafiły spać. Duchy nie jadły, nie piły... Duchy nie żyły. Ona za wszelką cenę starała się o tym nie myśleć. Chciała wierzyć, udawać, że czas się dla niej nie zatrzymał. 

     Kiedy pierwsze promienie słońca padły na spokojną, dziewczęcą twarz, uniosła się do pozycji pionowej i ziewnęła przeciągle. Spojrzała na swoje odbicie w zabrudzonej szybie i wzdychając, lekko poprawiła włosy. Brakowało jej codziennej, porannej szopy, która towarzyszyła jej przed latami. Uśmiechnęła się jednak promiennie do połyskującej, białej postaci. Potrząsnęła głową, chcąc strzepać z włosów przeźroczysty puch. Jak fala, ciepły, rudawy kolor wolno spływał wokół jej twarzy, przywracając naturalny odcień policzkom, różowym wargom i szarym oczom, a białe szaty zmieniając w idealnie dopasowany czarno-żółty mundurek. Szesnastolatka wyglądała jak żywa. 

     Z pozytywnym nastawieniem przeleciała przez podłogę i mknąc, znaną na pamięć drogą między ścianami, dotarła do Sali Wejściowej. Dopiero wzeszło słońce, była późna jesień, więc obliczyła, że jest pewnie około szóstej. Wylądowała na podłodze, rozglądając się uważnie po korytarzu, po czym wrzasnęła na cały głos:
- IRYT!
Minęło trochę czasu, zanim do jej uszu doszły charakterystyczne dźwięki walenia w rury, a ze ściany wpadł prosto na nią niski, karłowaty duch z ogromnym, rozciągniętym na całej twarzy, uśmiechem.
- Ooo, znudziła ci się zabawa w śpiącą królewnę? - zarechotał z własnego dowcipu, po czym wzniósł się w powietrze w siadzie skrzyżnym i przygładził roztrzepane, pojedyncze włosy. Wyglądał jak gnom.
Lisa wywróciła oczami, po czym chwyciła go za nadgarstek i ściągnęła na ziemię. Kiedy była jeszcze zwykłą czarownicą, myślała, że duchy pozbawione są wszelkiego kontaktu cielesnego z innymi. Dopiero po śmierci odkryła, że wszystko co widmowe, należy do tej drugiej, nadprzyrodzonej rzeczywistości, która przenika się ze światem ludzkim i, że wszystko co widmowe, można pomacać.
- Nie pajacuj, tylko bierz się lepiej do roboty.
- Jakiej znowu roboty? Chcesz kogoś nastraszyć czy...
- Mamy zlecenie od drugoklasisty z Gryffindoru. Powiedział, że podrzuci nam trochę proszku Make Laugh Not Flobberworms z edycji limitowanej "Tylko dla duchów" od George'a Weasley'a, jeśli przerwiemy lekcję zielarstwa. Neville ostatnio przegina z przesadzaniem mandragor.
- I dlatego przerywasz mi budzenie prefektów?! Nawet nie wiesz jaka to zabawa, a wystraszenie profesorka to przecież pikuś!
- Tylko nie zapominaj, że ma okropnie duże nauszniki i zwyczajne walenie we wszystko co popadnie i latanie po sali nic nie da. Longbottom ma stalowe nerwy po... - głos jej się załamał.
Nie miała siły wspominać krwawej bitwy o Hogwart, w której sama przecież zginęła.
- Hahaha, królewna się nad sobą rozczula?
- Zamknij się - warknęła i oderwała się od ziemi.
Podleciała do sufitu i zaczęła z wielkim zainteresowaniem przyglądać się żyrandolowi.
- Lepiej poleć do Grubego Mnicha i powiedz mu, że potrzebny nam towar specjalny XZ782. I najlepiej, nie mów, że to dla mnie. Jakoś się... Nie lubimy.
- Nie dziwię mu się - bąknął jeszcze, ale zanim zdążyła się na niego rzucić, zniknął za ścianą.

     Elisabeth postanowiła opuścić zamek. Sunęła po błoniach jak biała mara. Odzyskała srebrno-biały kolor, by w promieniach słońca, które przez nią przemykały, nie rzucać się w oczy. Cieszyła się uznaniem wśród uczniów, ale zwykle nauczyciele nie pochwalali jej zachowania. Dostawała nagany, pouczenia i reprymendy od rady starszych duchów.

     Rudowłosa okrążyła wysokie drzewo jabłoniowe i przysiadła na gałęzi, starając się złapać jeden z soczystych owoców. W pewnej jednak chwili w lśniącym czerwienią jabłku ujrzała nienaturalnie blady kształt. Obróciła głowę i zerknęła w kierunku jeziora. Nad krystaliczną powierzchnią wody ujrzała unoszącą się parę. Chłopak trzymał dziewczynę za rękę, okręcając ją w okół jej osi. Wśród drzew poniósł się jej szczery śmiech. Lisa wytrzeszczyła oczy, chcąc przypomnieć sobie te zakochane zjawy, ale nic nie świtało jej w głowie. Widmowa nastolatka objęła szyję chłopaka i przytuliła się do niego. Zbliżyli do siebie swoje usta i połączyli się w pocałunku. Wtedy zawiał wiatr. Para stopniowo rozpływała się, rozrywając się na tysiąc kawałków jak kartka papieru. Elisabeth wydała z siebie zduszony okrzyk, ale kiedy mrugnęła, bajkowy obraz znikł jej sprzed oczu. Potrząsnęła głową, chcąc okiełznać pędzące myśli i skierowała się do zamku. Postanowiła zapomnieć o całym zdarzeniu i zająć się codziennymi sprawami.

~ ~ * ~ ~

- Cześć, Lisa!
- Siemasz, Lisa!
- Cześć, Bobby, Carmen, Wilson, Teddy, Fred... Fred? Fred, klaunie gdzież się podziały twoje rude kudły?! Znowu zmąciłeś coś na eliksirach? James! Jak twoje zatrucie pokarmowe? - puściła oczko do ciemnowłosego chłopaka, który w odpowiedzi uśmiechnął się szelmowsko.
Przeleciała nad tłumem machających jej uczniów i zasiadła przy stole koło Grubego Mnicha.
- Witam ojczulka! - wyszczerzyła zęby, na co siwy mężczyzna wywrócił oczami.
- Witam rudą ropuchę - odparł, łakomie spoglądając na kurczaka.
- Dalej ojczulek nie zdecydował się na oddanie mi ciepłej posadki ducha domu Hufflepuffu? Nie sądzi ojczulek, że jest już za stary i zasługuje na odpoczynek?
- Po pierwsze duchy się nie starzeją, a po drugie nigdy nie powierzyłbym tak ważnego zadania tak nieodpowiedzialnej, niekompetentnej...
- Oj nie truj, nie truj, bo aż pozieleniałeś ze złości. Już zapomniałeś co powiedział ci doktor Felix? ZIELONY SZKODZI DUCHOM! Dlatego tak bardzo nie lubimy Ślizgonów, a Krwawy Baron zachowuje się jak... Krwawy Baron - zaśmiała się i szturchnęła mnicha tak mocno, że przeleciał przez siedzących koło niego Puchonów. 

     Przyglądała się z uwagą wszystkim uczniom, którzy z większym lub mniejszym zapałem zbierali się na zajęcia. W końcu dojrzała w tłumie czarną czuprynę i przybierając normalne kolory, pomknęła w jej kierunku. Coraz bardziej nabierała prędkości, a kiedy nie mogła się zatrzymać, po prostu przemknęła przez chudy brzuch James'a, hamując za ścianą Wielkiej Sali. Chłopak, który odczuł lodowate łaskotanie w żołądku, śmiejąc się ruszył do rudowłosego ducha.
- Zabijesz się kiedyś, jak będziesz tak latać - zaśmiał się, a ona spojrzała na niego spod byka.
- Nie bój się, postaram się nie stracić głowy.
- Zawsze tak mówisz - uniósł brwi, przypatrując jej się z rozbawieniem. - Czemu tym razem mnie nawiedzasz? Stęskniłaś się, skarbie?
- Tak, twój urok powala mnie na kolana - wywróciła oczami, żałując, że nie może mu przywalić - Z tego co pamiętam wisisz mi drobną przysługę, za "przypadkowe" zawieruszenie się klucza od sali do transmutacji.
- Do twoich usług, kochanie. Czego ci trzeba?
Uśmiechnęła się usatysfakcjonowana.
- Szklarnia numer 3, pierwsza lekcja, Neville, manewr szósty. Tylko się nie spóźnij.
- Na pierwszej lekcji mam zaklęcia!
- Od kiedy tak przejmujesz się nauką? W dodatku pierwszego dnia szkoły? - zapytała wytrzeszczając na niego oczy.
- Masz rację - zaśmiał się - Dla ciebie wszystko, złotko.
Wytknęła mu język i poszybowała w stronę wyjścia z zamku. James Potter wpatrywał się jeszcze w miejsce, gdzie zniknął duch, po czym ruszył, ciągnięty przez znajomych do pokoju wspólnego.
Jego relacja z Elisabeth była czysto przyjacielska. Niekiedy uczniowie żartowali sobie z nich, śpiewając jakąś wiejską pieśń o nieumarłej miłości, ale zwykle nie miało to dla niego wielkiego znaczenia. Zielonooki zmierzwił włosy blondynce, kroczącej przed nim i uciekł po schodach kryjąc się przed ciosami chudej Gryfonki. To zdecydowanie było dobrą rozgrzewką, przed tym co miało zajść za niecałą godzinę.

~ ~ * ~ ~

     Pędzili pod wiatr, uciekając przed rozzłoszczonym Filchem. Rumieńce na twarzach Pottera wskazywały na ogromne zmęczenie, ale dopingujące go po bokach duchy, które leciały, by ułatwić sobie zadanie, udawały, że wcale niczego nie widzą. Śmiejąc się w najlepsze ominęli chatkę Hagrida i pomknęli w stronę zamku. Stary woźny, wbrew pozorom, cały czas siedział im na ogonie. Elegancko uprasowana szata chłopaka przypominała teraz flagę łopoczącą na wietrze. Czarne włosy jak po spotkaniu z tornadem wiły się na wszystkie strony, a oczy świeciły dzikim blaskiem. Udało im się zakłócić spokój lekcji zielarstwa i wykurzyć Neville'a z sali. Żeby wszystko uszło im na sucho, wystarczyło tylko zbiec woźnemu. W mgnieniu oka wykręcili, zmieniając kierunek i rzucając się za stertę dyni. Pomknęli do Zakazanego Lasu, słysząc za sobą oddalające się obelgi. Kiedy ostatnie przekleństwa ucichły, James oparł się zmęczony o drzewo, a Irytek w zleciał w powietrze wrzeszcząc "ZWYCIĘĘĘSTWOOO!" i już nie wrócił. Elisabeth stanęła naprzeciw zdyszanego chłopaka śmiejąc się beztrosko.
- Ucałowałabym cię, gdybym mogła.
Brunet pokazał jej wszystkie swoje lśniące zęby i stanął wyprostowany, poprawiając fryzurę. Zgarnął włosy na czoło, poczochrał je lekko i ruchem głowy odrzucił na bok. Rękawy ubrań wygładził nerwowo, po czym zaklął spoglądając na rozwiązany krawat.
- Niech to szlag.
Lisa znowu zachichotała i przysunęła się do niego, chcąc chwycić czerwono-złoty materiał. Jej dłonie przeleciały jednak na drugą stronę, a ona smutna zwiesiła głowę. Jak grom z jasnego nieba, uderzyło ją tysiąc wspomnień na raz.

Czarna szata sunąca wolno po ziemi wydająca przy tym zaledwie cichy szelest. Blond włosy opadające na ciepłe, błękitne oczy. Lodowaty, przerażający śmiech, wypełniający pustą komnatę. Odgłos pierwszego wybuchu w zamku. Widok padającego na ziemię ciała jej przyjaciółki. Namiętny pocałunek. Zabójczy, jadowity wzrok. I te śliczne niebieskie tęczówki. Krew kapiąca z miecza, równomiernie wybijająca tętno, pożartych ofiar. Pisk opon. Mężczyzna w garniturze. Błysk zielonego światła. Pierwsza różdżka, zakupiona na Pokątnej u Ollivandera. Jeleń. Słodki, chłopięcy uśmiech, otaczający przyjemnym ciepłem. Krzyk rozdzieranej duszy. Bellatrix Lastrange. Martwe, nieruchome ciało Dumbledore'a. Dotyk dłoni. Paraliżujący ból w klatce piersiowej. Severus Snape, wyskakujący przez okno. Paniczny lęk. Śmierć za jednego człowieka. Dla jednego człowieka. Walka o dom. Okrucieństwo. I dłonie zaciśnięte na niebiesko-brązowym krawacie. Znów te oczy.

Podniosła powieki nasłuchując połkniętych przez to omdlenie słów przyjaciela. James wpatrywał się w nią z zaniepokojeniem, ale wyraźnie odetchnął z ulgą, kiedy uśmiechnęła się do niego pociesznie.
- Co się stało? Wyglądałaś jak spetryfikowana. Wszystko gra?
- Tak, jasne. To nic wielkiego. Po prostu, zawiesiłam się na chwilę.
- Tak bardzo znudził cię mój widok? - uśmiechnął się, a ona poczuła, że wszystko wraca do normy.
- Oj, daj spokój. Miałby mnie przestać cieszyć palant, wyglądający jakby wyjęto go z gardła trójgłowemu psu?
- Tak, masz rację, to było pytanie retoryczne.
Ruszyli powolnym krokiem do zamku, zapominając kompletnie o czekających na Pottera lekcjach. Zdecydowanie przyjemniej było spędzić przedpołudnie szwendając się po błoniach u boku najlepszej przyjaciółki. Niestety wewnętrzny koszmar nie opuszczał rudowłosej przez całą drogę do Hogwartu.

~ ~ * ~ ~

     Zamek wprost tętnił życiem. Uczniowie biegali po korytarzach, szukając klas lub siebie nawzajem, nauczyciele wyrywali sobie pierwsze, wyhodowane przez wakacje włosy, a duchy wskazywały pierwszorocznym drogę do sal. Oczywiście poza Lisą i Irytkiem. Pogoda się popsuła, deszcz bębnił w szyby, okna i dach, a wiatr trzaskał drzwiami na korytarzach. Czarodzieje zbijali się więc w kupkach w pokojach wspólnych lub tłoczyli w bibliotece. Popołudnie mijało im na graniu w szachy, pisaniu listów do rodziny i robieniu sobie nawzajem psikusów. Nikt nie przejmował się perłowo-białymi istotami, który latały gdzieniegdzie po zamku, cicho zawodząc. Obrazy ignorowały tę nieżywą część społeczności i tylko nieliczne osoby zatrzymywały się, by poświęcić im chwilę uwagi. Z resztą duchy nie za bardo lubiły towarzystwo. Wyjątkiem była tylko Elisabeth. Ale i ona czasami potrzebowała chwili wytchnienia. Zbliżał się wieczór, a rudowłosa Puchonka siedziała na parapecie w swojej Sowiarni, patrząc na rozległe błonia. Nogi zwisały jej po drugiej stronie, kołysząc się niezauważalnie w takt wiejącego wiatru. Jej przejrzysta skóra zlewała się z odcieniami zieleni, rozciągającymi się jej przed oczami. Myślała o tym, co dziś zobaczyła. Smutne wizje zwykle wracały, ale nie z taką siłą. Westchnęła cicho i wbiła wzrok w dal. Nagle nad jeziorem ujrzała srebrny kształt. Przetarła oczy, ale obraz nie zniknął. Okręcając się powoli, nad taflą jeziora sunęła para zakochanych. A z gęstwiny tuż za nimi wyłaniała się para dużych, rozświetlonych oczu. Jeleń.

~ ~ * ~ ~

Wreszcie skończyłam! Męczyłam się z nim 3 dni, czytając Kamień Filozoficzny, by wciągnąć się w Hogwarcki klimat.
Wiem, przepraszam, nie jest najlepszy i wiem, przepraszam, nie jest najdłuższy, ale to w końcu rozdział pierwszy. A takie najtrudniej zacząć, prawda? :3
Za wszelką krytykę i pochwały dziękuję :*

Liczę na wasze komentarze.
Każdy może to zrobić - nawet ktoś, kto nie ma konta na google (anonimowo) xD

Muszę was uściskać za prawie 1000 wejść, 40 komentarzy i 12 obserwatorów już podczas prologu. To był dla mnie szok *O*
Wpis dedykuję AAlexie, Cupcake, Des i Clar <3 Moim mistrzom guru, które wspierały mnie przy tworzeniu i po prostu są nieziemskie ♥ 
Oraz wszystkim czytającym, obserwującym i komentującym :D
Dobra, kończę, bo ta przemowa wyjdzie mi jak Moda na Sukces >.<
Papaaa <3

wtorek, 30 lipca 2013

Prolog

~ ~ * ~ ~ 

Znasz to uczucie, gdy wszystko w twoim życiu obraca się nagle do góry nogami? Nagle sprawdziany z transmutacji zaczynają przypominać granie w klasy na podwórku. Chłopak za którym szalejesz zaczyna zwracać na ciebie uwagę. Nie interesuje cię nic poza twoim spokojnym, usłanym różami życiem. Ataki śmierciożerców, o których trąbią w gazetach, przestają mieć dla ciebie jakiekolwiek większe znaczenie. Zatracasz się w błogości i wpadasz do studni bez dna. Studni bez dna, z której nie ma jak się wydostać. Szybujesz w dół ku niespodziewanemu końcu. Cieszysz się chwilą, oddychasz ciężko i myślisz, że wszystko da się jeszcze jakoś poukładać. I wtedy uderzasz o ziemię. Prawda jest tak bolesna, że przeszywa cię na wskroś jak miliard ostro zakończonych igieł. Słowo "kocham" przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Dookoła ciebie umierają ludzie. Zauważasz to przez zasłonę mgły, którą stworzyłaś, by uchronić się przed najgorszym. Postacie w czarnych kapturach wdzierają się do zamku, a ty tracisz kontrolę nad swoim ciałem. Niekontrolowanie rzucasz zaklęcia na wszystkie strony, nie do końca pojmując o co w tym wszystkim chodzi. I wtedy umierasz. Nie odczuwasz tego tak boleśnie. Czujesz łaskotanie w żołądku, po czym bezwiednie opadasz na ziemię. I nagle opuszczasz swój organizm. Dosłownie. Patrzysz na swoje ciało, które oddzielone od duszy spoczywa na brudnej ziemi. Unosisz się w górę ponad głowami walczących jeszcze przyjaciół. Chcesz im pomóc. Wyrywasz się, krzyczysz, bijesz, kopiesz, gryziesz i drapiesz, ale jakaś niewidzialna, magiczna siła ciągnie cię do góry. Nie masz szans się wydostać. Znowu jesteś w studni bez dna.

~ ~ * ~ ~

Niewysoka dwunastolatka pędziła korytarzami Hogwartu popychając wszystkich, którzy stanęli jej na drodze. Długie do połowy pleców, gęste, rude włosy podskakiwały razem z nią, gdy wbiegała na górę po trzy stopnie na raz. Brązowe oczy zaszklone od łez zdawały się wołać o pomoc. Drżąc ze zmęczenia i duszonych w sobie emocji zatrzymała się na chwilę, by zrobić sobie przerwę w szaleńczym biegu. Jej oddech powoli się uspokajał. Tętno wracało do normy, a rumieńce powstałe od długotrwałej wspinaczki, powoli zanikały. Lily Potter uniosła tęskne spojrzenie na okno, przez które było widać szczyt jednej z niższych wież w zamku. Postanowiła kontynuować morderczy maraton i już po chwili gnała jak szalona w kierunku Sowiarni. Dziewczynka nie pierwszy raz uciekała tam, by odpocząć od codziennej męczarni uczenia się, pytających spojrzeń i dzieciaków wytykających ją palcem i szepczących "To córka Harry'ego Pottera". Jednak natrętni uczniowie nie byli jedynym powodem, dla którego lubiła spędzać tam większość swojego czasu. 
Dziewczynka popchnęła ogromne, drewniane drzwi i ukradkiem wsunęła się do pomieszczenia. Oparła się o ścianę z trudem łapiąc oddech.
- Ej, mała, bo astmy dostaniesz - usłyszała doskonale jej znajomy, roześmiany głos i poczuła jak kąciki ust unoszą się jej w górę.
Uniosła wzrok natrafiając na blady, ledwo dostrzegalny zarys postaci szybującej gdzieś pod sufitem. Im dłużej przyglądała się kształtnej figurze szesnastolatki, tym wyraźniej ją dostrzegała. Siwe kosmyki włosów przemieniły się w rudoblond fale, a oczodoły bez wyrazu rozświetliły się szarym, zgaszonym blaskiem. Na podłużnej twarzy pojawiły się drobne piegi, a biała szata do kostek przemieniła się w tradycyjny, szkolny mundurek Hufflepuffu. Po paru chwilach duch wyglądał jakby był normalną, żywą osobą... Z tą jedną różnicą, że potrafił przenikać przez ściany. Uroczo prezentująca się dziewczyna podfrunęła w kierunku okna i przysiadła na parapecie zakładając nogę na nogę.
- Ponownie zabrali ci którąś z twoich lalek? - spytała, czule przyglądając się Lily.
- Przestań, już dawno z nich wyrosłam - prychnęła dziewczynka i uśmiechnęła się pewnie.
Nastolatka uniosła prawą brew spoglądając na nią badawczo.
- No dobra, może jeszcze nie... - burknęła dziewczynka siadając na ziemi i wpatrując się w potężny słup usytuowany na środku pomieszczenia - To wszystko przez Louisa - wyrzuciła w końcu - Na eliksirach powiedział profesorowi Belby'emu, że zgapiłam od niego eliksir tojadowy, a sama doskonale wiesz jaki on jest wrażliwy na punkcie tego wywaru.
- Tak, skoro to jego wujek go wymyślił...
- A kiedy ja powiedziałam, że nic nie zrobiłam on najzwyczajniej w świecie oblał mnie tą miksturą - krzyknęła oburzona - Nie rozumiem skąd na świecie biorą się tacy idioci jak on! Elisabeth... Co mogę zrobić żeby w końcu się ode mnie odczepił? Jak ty radziłaś sobie z takimi wyjątkami?
- No wiesz... - zaczęła, ale Lily jej przerwała.
- Mam na myśli ZA ŻYCIA - uśmiechnęła się - Wybacz, ale ja chyba nie umiem wyskakiwać zza ścian w zakrwawionej masce z nożem wbitym w dłoń.
Lisa odwzajemniła gest pokazując rząd równych zębów.
- Nie moja wina, że tamten gościu rozpruł portki twojemu bratu przed całą szkołą - zachichotała - Choć... Przyznam szczerze, był to bardzo ciekawy widok.
- Haha, ciekawy! James nie wychodził z dormitorium przez 4 dni pod pretekstem zatrucia pokarmowego.
Z lekka posępna twarz Elizy rozjaśniła się pod wpływem raptownej zmiany nastroju.
Zanim młoda pani Potter wparowała do Sowiarni, ona pogrążała się w swoich najczarniejszych myślach, co raczej nie jest zbyt optymistyczną wizją. Przypominanie sobie własnej śmierci, przeżywanie na nowo bólu dawnego życia i ponowne zdrapywanie starych strupów, które nie mają już żadnych szans na zagojenie.
Ona sama nie wiedziała dlaczego wolała zostać w prawdziwym świecie. Nie chciała iść do raju, nie miała ochoty przez resztę swoich dni pławić się w luksusach. Chciała tylko dożyć spokojnej starości z gromadką wnucząt u boku. Zamiast tego otrzymała jednak zaklęcie uśmiercające w plecy i machinę, która zatrzymała dla niej czas. Wszystko co działo się na około było jakby nierealne. Przemierzała w spokoju korytarze zamku, kłóciła się z grubym mnichem o posadę ducha domu Hufflepuffu i wraz z Irytkiem zastawiała coraz to wymyślniejsze pułapki na korytarzach, ale nic nie mogło zaspokoić palącego ją pragnienia. Głód tego, czego nie udało jej się zdobyć za życia, chęć skosztowania choć odrobiny tej rozkoszy. Życzenie godne oblizania warg. Ale ona była uczennicą Hogwartu już całe pokolenie temu. Jej czas przeminął. Została tylko nieskończona wieczność, w której będzie codziennie odrywać plastry i spoglądać na blizny, które zostaną na jej ciele już na zawsze. Niematerialnym z resztą ciele. Będzie tylko lustrzanym odbiciem osoby, którą kiedyś chciała być. Będzie rysą na szklanej kuli. Rysą nie do zdarcia, ale jednak zapomnianą. Wkrótce nie będzie już nikogo. Przeminie też czas jej bliskich. Nasze dni są policzone. I nie da się zawrócić ze ścieżki, którą już raz się wybrało.

Chyba, że to od zawsze było w planach.


~ ~ * ~ ~

Nigdzie nie jesteśmy bardziej samotni, niż leżąc w łóżku, z naszymi tajemnicami i wewnętrzny głosem, którym żegnamy lub przeklinamy mijający dzień. ~ Jonathan Carroll

Dla niej wszystkie dni były jednakowe. A wszystkie dni są takie same wtedy, kiedy ludzie przestają dostrzegać to wszystko, czym obdarowuje ich los, podczas gdy słońce wędruje po niebie. ~ Paulo Coelho

Każdy dzień jest podróżą przez historię. ~ Jim Morrison

~ ~ * ~ ~


Witam was na moim kolejnym już blogu (tak, ta nie ma co robić tylko jakieś głupie historyjki pisze, echhh). 
Mam nadzieję, że prolog choć odrobinę wam się spodobał, pomimo, że był krótki :P
Wpis ten dedykuję Cupcake, bo właśnie ten geniusz mnie natchnął i właśnie ten geniusz, pomagał mi przez cały czas :* Jesteś wspaniała!

Skoro już tutaj wpadłeś i to czytasz - zostaw chociaż komentarz. Nawet jeśli nie masz konta, możesz to zrobić :3 Zapraszam.

Pozdrawiam i do kolejnej notki!

~ Wasza Kath .