środa, 28 sierpnia 2013

~ Aperacjum I ~

~ ~ * ~ ~

     Elisabeth łagodnie unosiła się nad parapetem dużego okna w Sowiarni, wychodzącego na Zakazany Las. Leżała w powietrzu z zamkniętymi oczami, wsłuchując się w nocną ciszę. Duchy nie potrafiły spać. Duchy nie jadły, nie piły... Duchy nie żyły. Ona za wszelką cenę starała się o tym nie myśleć. Chciała wierzyć, udawać, że czas się dla niej nie zatrzymał. 

     Kiedy pierwsze promienie słońca padły na spokojną, dziewczęcą twarz, uniosła się do pozycji pionowej i ziewnęła przeciągle. Spojrzała na swoje odbicie w zabrudzonej szybie i wzdychając, lekko poprawiła włosy. Brakowało jej codziennej, porannej szopy, która towarzyszyła jej przed latami. Uśmiechnęła się jednak promiennie do połyskującej, białej postaci. Potrząsnęła głową, chcąc strzepać z włosów przeźroczysty puch. Jak fala, ciepły, rudawy kolor wolno spływał wokół jej twarzy, przywracając naturalny odcień policzkom, różowym wargom i szarym oczom, a białe szaty zmieniając w idealnie dopasowany czarno-żółty mundurek. Szesnastolatka wyglądała jak żywa. 

     Z pozytywnym nastawieniem przeleciała przez podłogę i mknąc, znaną na pamięć drogą między ścianami, dotarła do Sali Wejściowej. Dopiero wzeszło słońce, była późna jesień, więc obliczyła, że jest pewnie około szóstej. Wylądowała na podłodze, rozglądając się uważnie po korytarzu, po czym wrzasnęła na cały głos:
- IRYT!
Minęło trochę czasu, zanim do jej uszu doszły charakterystyczne dźwięki walenia w rury, a ze ściany wpadł prosto na nią niski, karłowaty duch z ogromnym, rozciągniętym na całej twarzy, uśmiechem.
- Ooo, znudziła ci się zabawa w śpiącą królewnę? - zarechotał z własnego dowcipu, po czym wzniósł się w powietrze w siadzie skrzyżnym i przygładził roztrzepane, pojedyncze włosy. Wyglądał jak gnom.
Lisa wywróciła oczami, po czym chwyciła go za nadgarstek i ściągnęła na ziemię. Kiedy była jeszcze zwykłą czarownicą, myślała, że duchy pozbawione są wszelkiego kontaktu cielesnego z innymi. Dopiero po śmierci odkryła, że wszystko co widmowe, należy do tej drugiej, nadprzyrodzonej rzeczywistości, która przenika się ze światem ludzkim i, że wszystko co widmowe, można pomacać.
- Nie pajacuj, tylko bierz się lepiej do roboty.
- Jakiej znowu roboty? Chcesz kogoś nastraszyć czy...
- Mamy zlecenie od drugoklasisty z Gryffindoru. Powiedział, że podrzuci nam trochę proszku Make Laugh Not Flobberworms z edycji limitowanej "Tylko dla duchów" od George'a Weasley'a, jeśli przerwiemy lekcję zielarstwa. Neville ostatnio przegina z przesadzaniem mandragor.
- I dlatego przerywasz mi budzenie prefektów?! Nawet nie wiesz jaka to zabawa, a wystraszenie profesorka to przecież pikuś!
- Tylko nie zapominaj, że ma okropnie duże nauszniki i zwyczajne walenie we wszystko co popadnie i latanie po sali nic nie da. Longbottom ma stalowe nerwy po... - głos jej się załamał.
Nie miała siły wspominać krwawej bitwy o Hogwart, w której sama przecież zginęła.
- Hahaha, królewna się nad sobą rozczula?
- Zamknij się - warknęła i oderwała się od ziemi.
Podleciała do sufitu i zaczęła z wielkim zainteresowaniem przyglądać się żyrandolowi.
- Lepiej poleć do Grubego Mnicha i powiedz mu, że potrzebny nam towar specjalny XZ782. I najlepiej, nie mów, że to dla mnie. Jakoś się... Nie lubimy.
- Nie dziwię mu się - bąknął jeszcze, ale zanim zdążyła się na niego rzucić, zniknął za ścianą.

     Elisabeth postanowiła opuścić zamek. Sunęła po błoniach jak biała mara. Odzyskała srebrno-biały kolor, by w promieniach słońca, które przez nią przemykały, nie rzucać się w oczy. Cieszyła się uznaniem wśród uczniów, ale zwykle nauczyciele nie pochwalali jej zachowania. Dostawała nagany, pouczenia i reprymendy od rady starszych duchów.

     Rudowłosa okrążyła wysokie drzewo jabłoniowe i przysiadła na gałęzi, starając się złapać jeden z soczystych owoców. W pewnej jednak chwili w lśniącym czerwienią jabłku ujrzała nienaturalnie blady kształt. Obróciła głowę i zerknęła w kierunku jeziora. Nad krystaliczną powierzchnią wody ujrzała unoszącą się parę. Chłopak trzymał dziewczynę za rękę, okręcając ją w okół jej osi. Wśród drzew poniósł się jej szczery śmiech. Lisa wytrzeszczyła oczy, chcąc przypomnieć sobie te zakochane zjawy, ale nic nie świtało jej w głowie. Widmowa nastolatka objęła szyję chłopaka i przytuliła się do niego. Zbliżyli do siebie swoje usta i połączyli się w pocałunku. Wtedy zawiał wiatr. Para stopniowo rozpływała się, rozrywając się na tysiąc kawałków jak kartka papieru. Elisabeth wydała z siebie zduszony okrzyk, ale kiedy mrugnęła, bajkowy obraz znikł jej sprzed oczu. Potrząsnęła głową, chcąc okiełznać pędzące myśli i skierowała się do zamku. Postanowiła zapomnieć o całym zdarzeniu i zająć się codziennymi sprawami.

~ ~ * ~ ~

- Cześć, Lisa!
- Siemasz, Lisa!
- Cześć, Bobby, Carmen, Wilson, Teddy, Fred... Fred? Fred, klaunie gdzież się podziały twoje rude kudły?! Znowu zmąciłeś coś na eliksirach? James! Jak twoje zatrucie pokarmowe? - puściła oczko do ciemnowłosego chłopaka, który w odpowiedzi uśmiechnął się szelmowsko.
Przeleciała nad tłumem machających jej uczniów i zasiadła przy stole koło Grubego Mnicha.
- Witam ojczulka! - wyszczerzyła zęby, na co siwy mężczyzna wywrócił oczami.
- Witam rudą ropuchę - odparł, łakomie spoglądając na kurczaka.
- Dalej ojczulek nie zdecydował się na oddanie mi ciepłej posadki ducha domu Hufflepuffu? Nie sądzi ojczulek, że jest już za stary i zasługuje na odpoczynek?
- Po pierwsze duchy się nie starzeją, a po drugie nigdy nie powierzyłbym tak ważnego zadania tak nieodpowiedzialnej, niekompetentnej...
- Oj nie truj, nie truj, bo aż pozieleniałeś ze złości. Już zapomniałeś co powiedział ci doktor Felix? ZIELONY SZKODZI DUCHOM! Dlatego tak bardzo nie lubimy Ślizgonów, a Krwawy Baron zachowuje się jak... Krwawy Baron - zaśmiała się i szturchnęła mnicha tak mocno, że przeleciał przez siedzących koło niego Puchonów. 

     Przyglądała się z uwagą wszystkim uczniom, którzy z większym lub mniejszym zapałem zbierali się na zajęcia. W końcu dojrzała w tłumie czarną czuprynę i przybierając normalne kolory, pomknęła w jej kierunku. Coraz bardziej nabierała prędkości, a kiedy nie mogła się zatrzymać, po prostu przemknęła przez chudy brzuch James'a, hamując za ścianą Wielkiej Sali. Chłopak, który odczuł lodowate łaskotanie w żołądku, śmiejąc się ruszył do rudowłosego ducha.
- Zabijesz się kiedyś, jak będziesz tak latać - zaśmiał się, a ona spojrzała na niego spod byka.
- Nie bój się, postaram się nie stracić głowy.
- Zawsze tak mówisz - uniósł brwi, przypatrując jej się z rozbawieniem. - Czemu tym razem mnie nawiedzasz? Stęskniłaś się, skarbie?
- Tak, twój urok powala mnie na kolana - wywróciła oczami, żałując, że nie może mu przywalić - Z tego co pamiętam wisisz mi drobną przysługę, za "przypadkowe" zawieruszenie się klucza od sali do transmutacji.
- Do twoich usług, kochanie. Czego ci trzeba?
Uśmiechnęła się usatysfakcjonowana.
- Szklarnia numer 3, pierwsza lekcja, Neville, manewr szósty. Tylko się nie spóźnij.
- Na pierwszej lekcji mam zaklęcia!
- Od kiedy tak przejmujesz się nauką? W dodatku pierwszego dnia szkoły? - zapytała wytrzeszczając na niego oczy.
- Masz rację - zaśmiał się - Dla ciebie wszystko, złotko.
Wytknęła mu język i poszybowała w stronę wyjścia z zamku. James Potter wpatrywał się jeszcze w miejsce, gdzie zniknął duch, po czym ruszył, ciągnięty przez znajomych do pokoju wspólnego.
Jego relacja z Elisabeth była czysto przyjacielska. Niekiedy uczniowie żartowali sobie z nich, śpiewając jakąś wiejską pieśń o nieumarłej miłości, ale zwykle nie miało to dla niego wielkiego znaczenia. Zielonooki zmierzwił włosy blondynce, kroczącej przed nim i uciekł po schodach kryjąc się przed ciosami chudej Gryfonki. To zdecydowanie było dobrą rozgrzewką, przed tym co miało zajść za niecałą godzinę.

~ ~ * ~ ~

     Pędzili pod wiatr, uciekając przed rozzłoszczonym Filchem. Rumieńce na twarzach Pottera wskazywały na ogromne zmęczenie, ale dopingujące go po bokach duchy, które leciały, by ułatwić sobie zadanie, udawały, że wcale niczego nie widzą. Śmiejąc się w najlepsze ominęli chatkę Hagrida i pomknęli w stronę zamku. Stary woźny, wbrew pozorom, cały czas siedział im na ogonie. Elegancko uprasowana szata chłopaka przypominała teraz flagę łopoczącą na wietrze. Czarne włosy jak po spotkaniu z tornadem wiły się na wszystkie strony, a oczy świeciły dzikim blaskiem. Udało im się zakłócić spokój lekcji zielarstwa i wykurzyć Neville'a z sali. Żeby wszystko uszło im na sucho, wystarczyło tylko zbiec woźnemu. W mgnieniu oka wykręcili, zmieniając kierunek i rzucając się za stertę dyni. Pomknęli do Zakazanego Lasu, słysząc za sobą oddalające się obelgi. Kiedy ostatnie przekleństwa ucichły, James oparł się zmęczony o drzewo, a Irytek w zleciał w powietrze wrzeszcząc "ZWYCIĘĘĘSTWOOO!" i już nie wrócił. Elisabeth stanęła naprzeciw zdyszanego chłopaka śmiejąc się beztrosko.
- Ucałowałabym cię, gdybym mogła.
Brunet pokazał jej wszystkie swoje lśniące zęby i stanął wyprostowany, poprawiając fryzurę. Zgarnął włosy na czoło, poczochrał je lekko i ruchem głowy odrzucił na bok. Rękawy ubrań wygładził nerwowo, po czym zaklął spoglądając na rozwiązany krawat.
- Niech to szlag.
Lisa znowu zachichotała i przysunęła się do niego, chcąc chwycić czerwono-złoty materiał. Jej dłonie przeleciały jednak na drugą stronę, a ona smutna zwiesiła głowę. Jak grom z jasnego nieba, uderzyło ją tysiąc wspomnień na raz.

Czarna szata sunąca wolno po ziemi wydająca przy tym zaledwie cichy szelest. Blond włosy opadające na ciepłe, błękitne oczy. Lodowaty, przerażający śmiech, wypełniający pustą komnatę. Odgłos pierwszego wybuchu w zamku. Widok padającego na ziemię ciała jej przyjaciółki. Namiętny pocałunek. Zabójczy, jadowity wzrok. I te śliczne niebieskie tęczówki. Krew kapiąca z miecza, równomiernie wybijająca tętno, pożartych ofiar. Pisk opon. Mężczyzna w garniturze. Błysk zielonego światła. Pierwsza różdżka, zakupiona na Pokątnej u Ollivandera. Jeleń. Słodki, chłopięcy uśmiech, otaczający przyjemnym ciepłem. Krzyk rozdzieranej duszy. Bellatrix Lastrange. Martwe, nieruchome ciało Dumbledore'a. Dotyk dłoni. Paraliżujący ból w klatce piersiowej. Severus Snape, wyskakujący przez okno. Paniczny lęk. Śmierć za jednego człowieka. Dla jednego człowieka. Walka o dom. Okrucieństwo. I dłonie zaciśnięte na niebiesko-brązowym krawacie. Znów te oczy.

Podniosła powieki nasłuchując połkniętych przez to omdlenie słów przyjaciela. James wpatrywał się w nią z zaniepokojeniem, ale wyraźnie odetchnął z ulgą, kiedy uśmiechnęła się do niego pociesznie.
- Co się stało? Wyglądałaś jak spetryfikowana. Wszystko gra?
- Tak, jasne. To nic wielkiego. Po prostu, zawiesiłam się na chwilę.
- Tak bardzo znudził cię mój widok? - uśmiechnął się, a ona poczuła, że wszystko wraca do normy.
- Oj, daj spokój. Miałby mnie przestać cieszyć palant, wyglądający jakby wyjęto go z gardła trójgłowemu psu?
- Tak, masz rację, to było pytanie retoryczne.
Ruszyli powolnym krokiem do zamku, zapominając kompletnie o czekających na Pottera lekcjach. Zdecydowanie przyjemniej było spędzić przedpołudnie szwendając się po błoniach u boku najlepszej przyjaciółki. Niestety wewnętrzny koszmar nie opuszczał rudowłosej przez całą drogę do Hogwartu.

~ ~ * ~ ~

     Zamek wprost tętnił życiem. Uczniowie biegali po korytarzach, szukając klas lub siebie nawzajem, nauczyciele wyrywali sobie pierwsze, wyhodowane przez wakacje włosy, a duchy wskazywały pierwszorocznym drogę do sal. Oczywiście poza Lisą i Irytkiem. Pogoda się popsuła, deszcz bębnił w szyby, okna i dach, a wiatr trzaskał drzwiami na korytarzach. Czarodzieje zbijali się więc w kupkach w pokojach wspólnych lub tłoczyli w bibliotece. Popołudnie mijało im na graniu w szachy, pisaniu listów do rodziny i robieniu sobie nawzajem psikusów. Nikt nie przejmował się perłowo-białymi istotami, który latały gdzieniegdzie po zamku, cicho zawodząc. Obrazy ignorowały tę nieżywą część społeczności i tylko nieliczne osoby zatrzymywały się, by poświęcić im chwilę uwagi. Z resztą duchy nie za bardo lubiły towarzystwo. Wyjątkiem była tylko Elisabeth. Ale i ona czasami potrzebowała chwili wytchnienia. Zbliżał się wieczór, a rudowłosa Puchonka siedziała na parapecie w swojej Sowiarni, patrząc na rozległe błonia. Nogi zwisały jej po drugiej stronie, kołysząc się niezauważalnie w takt wiejącego wiatru. Jej przejrzysta skóra zlewała się z odcieniami zieleni, rozciągającymi się jej przed oczami. Myślała o tym, co dziś zobaczyła. Smutne wizje zwykle wracały, ale nie z taką siłą. Westchnęła cicho i wbiła wzrok w dal. Nagle nad jeziorem ujrzała srebrny kształt. Przetarła oczy, ale obraz nie zniknął. Okręcając się powoli, nad taflą jeziora sunęła para zakochanych. A z gęstwiny tuż za nimi wyłaniała się para dużych, rozświetlonych oczu. Jeleń.

~ ~ * ~ ~

Wreszcie skończyłam! Męczyłam się z nim 3 dni, czytając Kamień Filozoficzny, by wciągnąć się w Hogwarcki klimat.
Wiem, przepraszam, nie jest najlepszy i wiem, przepraszam, nie jest najdłuższy, ale to w końcu rozdział pierwszy. A takie najtrudniej zacząć, prawda? :3
Za wszelką krytykę i pochwały dziękuję :*

Liczę na wasze komentarze.
Każdy może to zrobić - nawet ktoś, kto nie ma konta na google (anonimowo) xD

Muszę was uściskać za prawie 1000 wejść, 40 komentarzy i 12 obserwatorów już podczas prologu. To był dla mnie szok *O*
Wpis dedykuję AAlexie, Cupcake, Des i Clar <3 Moim mistrzom guru, które wspierały mnie przy tworzeniu i po prostu są nieziemskie ♥ 
Oraz wszystkim czytającym, obserwującym i komentującym :D
Dobra, kończę, bo ta przemowa wyjdzie mi jak Moda na Sukces >.<
Papaaa <3